III Czerwony
Wschód słońca na jednej z planet w Galaktyce Drogi Mlecznej oblał chłodnym, błękitnym światłem strome szczyty tutejszych gór. Gruba warstwa lodu od zawsze pokrywała tę małą planetę. Odległe słońce nie ogrzewało jej dostatecznie mocno, by go stopić. Jak okiem sięgnąć wszędzie znajdowały się potężne góry, a szczyt każdej z nich pokryty był grubą warstwą lodu. Na jednym takich szczytów stał młody Yautja, jego szczupłe ciało pokrywała czerwona zbroja. Jasna skóra o prawie ludzkim kolorze upstrzona była małymi brązowymi plamkami. Twarz ukryta pod maską wyrażała podniecenie, długie włosy splecione w gruby warkocz sięgały mu do pasa. Na plecach Czerwonego spoczywała długa płaska deska. Łowca spojrzał w dół.
- Stromo - pomyślał - ale będzie frajda.
Podobał mu się widok, jaki się stąd roztaczał. Zdjął z pleców deskę i położył ją na śniegu u swych stóp. Mroźny wiatr porwał w górę drobiny śniegu zasłaniając strome zbocze. Łowca wsunął obute stopy w specjalne zapięcia znajdujące się na desce. Jeszcze raz spojrzał w dół, by ocenić swoje szanse.
- Jak to mawiają Ziemianie " raz kozie śmierć " - pomyślał.
Jednym małym podskokiem zmienił swoje ustawienie względem zbocza i pomału zaczął zjeżdżać w dół. Nowa dobrze nasmarowana deska snowboardowa szybko nabrała zawrotnej prędkości. Młody Yautja z szeroko rozstawionymi rękoma i na zgiętych nogach próbował za wszelką cenę utrzymać się w pozycji pionowej. Zgrabnie przechylając ciało i zmieniając siłę nacisku, nadawał desce pożądany tor jazdy. Z prędkością wystrzelonego pocisku zbliżał się do sporej skały pokrytej śniegiem i wystającej ponad poziom terenu. W jego głowie zabłysła nowa myśl, skierował się w tamtą stronę, wjechał na skałę i wyleciał wysoko w powietrze, wykonał potrójny piruet i zaczął opadać w dół. Okazało się jednak, że po drugiej stronie skały nie było stromego zbocza, lecz urwisko.
- O kuurwaa ! - krzyknął łowca spadając niczym kamień. Uderzył o zmrożony śnieg, deska odpięła się od butów, a on koziołkując przeleciał jeszcze jakieś dwadzieścia metrów. W końcu udało mu się przestać obracać, jednak nie zatrzymał się, wciąż sunął po śniegu. Obrócił się na brzuch i wyjął długi sztylet, wbił go w zewnętrzną warstwę lodu to go trochę spowolniło, lecz nie zatrzymało, ostrze ostre niczym skalpel cięło lód jak nóż masło. Z każdą chwilą coraz bardziej zbliżał się do kolejnego urwiska, lecz tym razem była to naprawdę wielka przepaść.
- Tak to jest, kiedy się improwizuje - pomyślał wyciągając drugi znacznie większy nóż, z ostrzem wykonanym z grubego wytrzymałego metalu przypominającego raczej maczetę niż nóż.
- Było skręcić w lewą stronę, tak jak zaplanowałem - dokończył myśl, po czym wbił kolejne ostrze w śnieg. Tym razem się udało, zawisł nad samą przepaścią.
- Chwała niech będzie Paya! - krzyknął na całe gardło i roześmiał się. Echo poniosło jego słowa daleko po górach, rezonując między szczytami i odbijając się od nich. Czerwony rozglądał się wokół siebie w poszukiwaniu wyjścia z tej beznadziejnej sytuacji, gdy oba ostrza ze zgrzytem wysunęły się z lodu doprowadzając Yautję do kolejnego skoku adrenaliny.
- A...ła - krzyknął, spadając trzy metry w dół wprost na swój i tak już obity tyłek. Spojrzał w górę, potem na to, na czym się znalazł, a to coś okazało się skalną półką.
- Ale fuks - pomyślał. Wstał i otrzepał się ze śniegu, potem przyklęknął i na czworaka podpełzł do krawędzi.
- Nie jest tak źle, może uda mi się zejść na dół.
Wyciągnął specjalny hak, poszukał odpowiedniej szczeliny i wsunął go do środka, potem przekręcił go lekko. Hak rozłożył się niczym kołek rozporowy, klinując się wewnątrz szczeliny. Teraz Łowca wyjął cienką, lecz wytrzymałą linkę, jej koniec zaczepił na haku, podszedł do krawędzi.
- Trochę braknie - pomyślał spoglądając w dół. - To nic, skoczę.
Nagle ziemia pod jego stopami zaczęła drżeć. Czerwony rozejrzał się, szybko przypiął drugi koniec linki do specjalnego uchwytu przy pasie.
- Lepiej się zmywać.
Opuścił skalną półkę i zaczął schodzić w dół, gdy z góry runęła na niego ogromna masa śniegu. Łowca nie utrzymał się, lawina porwała go ze sobą.
Po paru minutach tysiące ton śnieżnej masy znalazły się w dolinie u podnóża gór. W połowie wysokości skalnej ściany przyczepiony do linki wisiał obsypany śniegiem Yautja.
Wiatr huśtał go jak pająka na pajęczynie. Łowca w końcu doszedł do siebie, złapał się linki i odpiął ją od paska.
- Ała - cicho stękał - moje klejnoty. To bolało.
Puścił się linki i skoczył w dół, świeżo zwalony śnieg zamortyzował trochę upadek. Czerwony zapadł się w niego po pas.
- A teraz mam jeszcze śnieg w gatkach - skarżył się - zimno!
Zapowiadało się tak fajnie, zjeżdżając w dół był prawie tak bardzo podniecony jak wtedy, gdy przeskakując z drzewa na drzewo, dopada swą ofiarę i zatapia w niej podwójne ostrza nadgarstkowe. Serce bije mu ze zdwojoną siłą, gdy ciepła posoka plami skórę. Ryk zwycięstwa i uczucie spełnienia. Tak miało być, a zamiast tego są siniaki. Nagle dziwne uczucie, coś jakby łaskotanie takie jakie
odczuwasz, gdy ktoś dmuchnie ci na kark. Czerwony jest obserwowany, nie widzi nikogo, ale czuje czyjąś obecność. Jakiś zapach wypełnia mroźne powietrze. Bierze głęboki wdech, przyjemna woń wypełnia nozdrza.
Co to jest? Nigdy nie czuł czegoś takiego, serce znowu przyśpiesza. Rozlega się śpiew, miły dla ucha, wabi go, kusi, prowadzi w dół zbocza i choć mroźnej ciszy nie zakłóca żaden dźwięk, to w jego głowie wciąż rozbrzmiewa śpiew. Uwodzi go, by w końcu zadać mu śmiertelny cios.
Lód pod stopami pęka, a Czerwony Łowca zapada się pod niego. Uderza o coś miękkiego i wilgotnego, potężne ramiona chwytają go za nogi i ciągną w stronę otworu gębowego. Ogromne szczęki, przypominające wielki papuzi dziób trzaskają z ogłuszającym szczękiem. Łowca wbija w skórę potwora podwójne ostrza, ale to nic nie daje. Stwór jest ogromny, pewnie był uśpiony, a on zjeżdżając z góry obudził go. Teraz bestia jest głodna i kieruje się tylko jedną potrzebą: zaspokoić głód. Młody Yautja wpada na pomysł, zaczyna szybko turlać się w lewą stronę skręcając w ten sposób ramiona potwora, rozlega się ryk wściekłości, padają strzały z naramiennego działka. Odstrzelone ramiona "tańczą" w powietrzu, Predator rzuca włócznią, która wbija się w skałę, wyskakuje w powietrze, chwyta się jej i z tej dogodnej pozycji poczyna strzelać salwą z działka plazmowego umieszczonego na lewym ramieniu, celuje w rozwarte szczęki potwora. Bestia ginie.
- To nie była czysta walka - myśli Łowca - ale trofeum będzie piękne.
Zeskakuje na krwawą miazgę, która kiedyś była stworem z zamierzchłej przeszłości tej planety, a dziś poi swą czarną krwią jej zamarzniętą ziemię.
- Zabiorę sobie twoje szczęki - rozlega się melodyjny głoś Yautji noszącego czerwoną zbroję.
Małe wyjaśnienie dla tych, którzy wiedzą, że Yautja nie mają nosa, bo chyba nie mają. Przeszukałam internet, znalazłam parę artykułów o Łowcach ale nigdzie nie był opisany ich węch, co wydaje się trochę
dziwne bo wszystkie drapieżniki posiadają ten zmysł. Może czują zapach przez usta? Nie wiem. Tak czy inaczej mój Predator ma nos, nie taki jak ludzie ale umiejscowiony w tym samym miejscu. Jeśli się mylę to mnie naprostujcie. Pozdrawiam.
Dodaj komentarz