II Zebranie
Planeta Yautja, miesiąc wcześniej.
Zebranie Rady Starszych dobiegało już końca, gdy do sali wszedł jakiś Łowca i skierował swe kroki prosto do jednego z radnych. Wręczył mu coś szepcząc, po czym oddalił się pośpiesznie. Radny ów natomiast wstał, prosząc w ten sposób o głos. Nie należał do najwyższych przedstawicieli swojej rasy, maił zaledwie metr osiemdziesiąt centymetrów wzrostu i jak większość męskiej części Yautja włosy nosił obcięte trochę poniżej linii ramion. Prawie na każdy włos nanizany był gruby pierścień z kolorowego szlachetnego metalu, zdobionego grawerowaniem lub kamieniem szlachetnym. Czoło radnego zdobił naturalny rysunek w kształcie rombów o czerwono zielonym kolorze. Jego skóra miała odcień jasnej zieleni, przechodzącej w brąz na bokach ciała, które zdobiły również małe czarne plamki. Na sobie miał pięknie zdobioną zbroję w kolorze ciemnej zieleni.
- Zgromadzeni w tej sali - rozpoczął swoją przemowę - dobiegły nas niedawno pogłoski o... pewnym Łowcy przeszkadzającym w polowaniach, który pojawia się, zabija naszą zwierzynę i znika. Nikt nie wie kim jest. Nikt go dobrze nie widział. Wiemy, że świetnie walczy, że jest sprawnym myśliwym, że nosi czerwoną zbroję i na tym kończy się nasza wiedza o nim. Dziś jednak, otrzymałem nagrania z hełmów łowców, biorących udział w polowaniu na Gliese , zjawił się tam również nasz tajemniczy nieznajomy. Chciałbym abyście obejrzeli nagranie i podjęli decyzję, co powinniśmy z nim zrobić?
Po tej długiej jak na Yautja przemowie odtworzono na wielkim ekranie owe nagrania. Przedstawiały one Łowcę dość szczupłej budowy z dziwnie jasną skórą w czerwonej zbroi. Łowca ów skakał z drzewa na drzewo jak przysłowiowa małpa z cyrku, wywijając jednocześnie w powietrzu różne piruety i fikołki. Całość jednak prezentowała się dość oryginalnie i elegancko, przez co wzbudziła niemały podziw wśród oglądającej starszyzny.
Nie takiej jednak reakcji spodziewał się Mu-shen, rościł on bowiem sobie prawo do tytułu najlepszego Łowcy a tu jakiś przybłęda nie wiadomo skąd posługujący się dziwną techniką walki, na pewno nie opracowaną przez Yautja, zjawia się, rozwala wszystkie cele, zwija trofea i to wszystko przy oklaskach, które należą się niewątpliwie jemu.
- Chciałbym - odezwał się Mu-shen, przerywając w ten sposób falę zachwytów - zwrócić uwagę wszystkich obecnych na pewien szczegół, który być może umknął uwadze szanownej Rady. Proszę spojrzeć na zbliżenie bio-hełmu naszego Czerwonego Łowcy, na razie tak go będę nazywał - zasrańca jednego - dodał w myślach. - Czy coś zwróciło może waszą uwagę?
- Nie. Nic na nim nie ma. To zwyczajna maska, no... może po za kolorem - odezwał się głos z sali.
- Właśnie. Nic! Nie ma znaku jaki każdy Bezkrwawy otrzymuje po przystąpieniu do klanu Nowej Krwi, co sugeruje, że nasz Czerwony Łowca nie przeszedł tego rytuału. Kolejny wniosek nasuwa się sam, to wyrzutek lub syn wyrzutka, nie ma więc prawa polować.
- Prawo mówi, że grzechy ojców nie przechodzą na synów - zabrał głos przewodniczący Rady.
Jego twarz i ciało znaczyły liczne blizny, świadczące o dużym doświadczeniu. Wielka szrama biegła wzdłuż całego czoła, przecinała lewe oko i kończyła się w miejscu, gdzie powinien się znajdować lewy dolny kieł.
- Ale zgadzam się z Mu-shenem, trzeba coś z tym zrobić - dodał.
W końcu zapadła decyzja, że tajemniczego Łowcę w czerwonej zbroi należy pochwycić żywego i dostarczyć przed majestat Rady Starszych, celem przesłuchania, osądzenia i być może wymierzenia kary. Od tego dnia każdy, kto udawał się na łowy i spotkałby czerwonego Yautję, miał obowiązek złapać go za wszelką cenę.
Mu-shen był bardzo zadowolony z tej decyzji; wolał, jednak nie liczyć na szczęście tych z klanu Krwawych a już na pewno nie wierzył w szczęście i umiejętności Łowców Młodej Krwi.
- Jeśli coś ma być zrobione dobrze, to trzeba zrobić, to samemu - mawiał.
Obmyślił sobie plan. Wyśle na planety, na których urządzano polowania swoich synów, a należy tu dodać ,że Mu-shen miał sześć żon, co nie było wcale taką wielką liczbą, bo najlepsi wojownicy mieli ich nawet dwadzieścia.
Młodzi Łowcy mieli rozlokować kamery i czujniki w różnych częściach planet, tak, by można było kontrolować wszystkie przyloty.
- Musimy go złapać, to sprawa honoru - wmawiał sobie i synom.
Znajdował się teraz w swoim gabinecie i razem z najstarszymi potomkami planował całą akcję.
- To może nie być takie proste - zauważył sceptycznie Yu-shen najstarszy syn, który mimo swego wieku wciąż mieszkał z ojcem, bo ten nie zgadzał się, by jego syn, choć był już mężczyzną, założył własną rodzinę. Yu-shen był dobrym wojownikiem, chociaż nie o takim życiu marzył, i w przeciwieństwie do ojca nie pragnął tylko władzy, lecz jako najstarszy syn musiał podporządkować się tysiącletniej tradycji i przejąć po ojcu władzę w klanie.
- Planet jest około dwudziestu, odległości między nimi też są spore, możemy nie zdążyć dolecieć i nasz ptaszek wyfrunie z klatki - kontynuował swą myśl Yu-shen.
- Słusznie - zgodził się ojciec -, a więc polecicie, każdy na inną planetę i zostaniecie tam do czasu, aż schwytacie gagatka.
- Pomysł jest dobry, tylko że planet jest dwadzieścia, a nas siedemnastu - skwitował pomysł ojca Ri-shen.
Ojciec warknął z niezadowoleniem.
- Więc polecą, też trzy wasze siostry. Te najodważniejsze, a gdy któraś go dostrzeże, wezwie was na pomoc.
Mu-shen zamyślił się na chwilę.
- Yu-shen! Zawołaj swoją siostrę Sha-uni. Ma szansę sprawdzić się jako Łowczyni, zobaczymy co pokaże z godnym przeciwnikiem. Skoro nie chce zajmować się tym , czym powinna zajmować się kobieta, to może przyda się w naszej sprawie.