V Nurek
Po zastawieniu pułapki Nan-ku udał się do zbrojowni, która znajdowała się obok hangaru. Pomieszczenie było spore, a zgromadzona w nim wszelkiego rodzaju broń mogłaby wprawić w zachwyt niejednego ziemskiego kolekcjonera. Na przeciwko wejścia, na specjalnych stojakach, umieszczone były zbroje Łowców. Po prawej, na ścianie, wisiała różnorodna broń biała: od małych noży poprzez maczety, miecze, dyski na włóczniach skończywszy. Na przeciwległej ścianie znajdowała się broń palna, rzadziej używana, jednak niezbędna w niektórych sytuacjach. Wybór był ogromny: naramienne działka plazmowe i laserowe, ręczna broń palna, miotacze ognia, samoprzyczepne miny, granaty, ładunki termonuklearne, a nawet przenośne działo laserowe, którym można było zestrzelić samolot bądź statek kosmiczny. Na środku zbrojowni stał duży kamienny stół, na którym leżała broń przeznaczona do naprawy lub czyszczenia. Na nim właśnie Nan-ku rozłożył zabrany ze statku ekwipunek swój i ojca. Potem poszedł zapalić światło. On, w odróżnieniu od innych Yautja, nie chodził prawie cały czas w masce, miał świetny wzrok. Jego oczy reagowały na wszystkie widma światła, a nie tylko podczerwone.
Nan-ku lubił obserwować przyrodę, rzeczy, których jego ojciec nie mógł dostrzec, zwłaszcza fascynujący świat roślin i owadów mieniących się wieloma barwami. Znał nazwy chyba wszystkich kolorów i ich pochodnych, potrafił je rozróżniać i często to robił, opisując ojcu to , co widzi. Lin-kar, jednak nie podzielał fascynacji syna, nie rozumiał jej, bo jak mógł, skoro nigdy nie widział tego, co on.
Po dokładnym obejrzeniu broni chłopak stwierdził, że nie trzeba jej ostrzyć, wystarczy porządne czyszczenie. Uporał się z tym szybko. Wychodząc ze zbrojowni starannie zamknął drzwi, sprawdził też, czy wszystkie wyjścia są zamknięte, pamiętał o dziwnym zwierzątku, które nie złapało się jeszcze w jego klatkę.
- A może ty nie lubisz mięsa? Co? Może wolisz owoce? Zaraz coś ci przyniosę, bądź grzeczny i nie nabałagań.
W drodze do kuchni Nan-ku zajrzał do gabinetu ojca, ale go tam nie zastał. Poszedł, więc po świeże owoce, zapomniał tylko o jednym, że kiedy nie ma ich w domu, to zaprzyjaźniony z ojcem człowiek nie przywozi im prowiantu, więc nie było owoców. Zmęczony i zdołowany poszedł do swojego pokoju. Rozejrzał się po pomieszczeniu w poszukiwaniu swojego telefonu.
- Przydałoby się posprzątać - pomyślał, przerzucając rozwalone na dużym łóżku ubrania. Obok stała szafka nocna z lampką, której prawie nie było widać spod sterty komiksów. Nan-ku przekopał cienkie zeszyty, lecz nic tam nie znalazł; poza dwumiesięczną kanapką z szynką i sałatą.
- Fuj, ale świństwo. Naprawdę muszę posprzątać.
Potem chłopak zabrał się za sprawdzanie biurka, przekopał szuflady, półki nawet blat, na którym oprócz komputera, hałdy różnych dysków i starych chipsów znalazł też naszyjnik z zębów prehistorycznego rekina, pamiątkę ojca po przodkach.
- O, a ja tyle czasu tego szukałem.
Po łóżku, szafce i biurku przyszedł czas na szafę z ubraniami oraz półki z książkami i innymi różnościami. Chłopak dwoił się i troił, przeszukał nawet kwiatki na oknie i łazienkę, w końcu poddał się i zrezygnowany poszedł do kuchni zrobić sobie płatki z mlekiem, jedyną rzecz jaka nadawała się do jedzenia, bo płatki były suche a mleko zamknięte. Nan-ku podszedł do lodówki otworzył ją i krzyknął uradowany.
- Jest moja komóreczka, więc to tu się ukrywałaś - wyjął telefon z lodówki i podłączył do zasilania, bo bateria się rozładowała. Włączył aparat i sprawdził połączenia. Dziesięć nieodebranych rozmów i dwadzieścia smsów.
- No, chyba nie tęsknili tu za bardzo, za mną - pomyślał i sprawdził, komu się nudziło podczas jego wojaży. - Pierwsza nieodebrana rozmowa Markus, druga Markus, potem Markus i ...Markus, o... i znowu Markus. Ostatnia, numer nieznany? Ciekawe, bardzo ciekawe.
Wybrał opcję oddzwoń i czekał. Po chwili usłyszał miękki kobiecy głos.
- Halo? Tu Wiki, kto mówi? Nan-ku?
- Eeee... - wyrwało się z gardła Nan-ku i to było jedyne eee jakie był w stanie teraz wymówić. Rozłączył się.
- Cholerny Markus. To na pewno on dał jej mój numer. Dowcipniś jeden, jeszcze się policzymy. Ale najpierw prysznic!
Wykąpany i pachnący jak sklep z artykułami chemicznymi - Nan-ku wyciągnął się na swoim łóżku. Oczywiście, po tym, jak zwalił wszystkie ubrania na podłogę. Po dwóch miesiącach włóczenia się po kosmosie i polowania na wszystko, co jest większe od psa i groźniejsze od jeża, Nan-ku mógł wreszcie wrócić do tego, co lubił robić najbardziej. Spania w pozycji na wznak do południa, lubił też spać na brzuchu i na ślimaka.
- Dobrze jest wrócić do domu - wyszeptał, a potem przewrócił się na brzuch, zwinął poduszkę w rulon i naciągnął cienką kołdrę na goły tyłek. Po chwili spał i śnił.
Wkrótce, jednak coś uporczywie domagało się jego uwagi, głośnym dzwonieniem wdzierało się do uśpionej jeszcze świadomości.
- Przyjdziesz? - rozległo się w pobliżu jego ucha - no, będziesz czy nie ?
- Co? Gdzie? - świadomość powoli wracała, materializując się w telefon komórkowy trzymany w ręce.
- No, czy przyjdziesz na imprezkę dziś wieczorem na plaży przy starym molo? - po raz kolejny rozległ się głos Markusa przyjaciela Nan-ku.
Markus był Człowiekiem i mieszkał na wyspie oddalonej o kilkaset mil morskich. Lubił imprezki, szybkie auta i łatwe dziewczyny, nigdy nie miał problemów z kasą, bo jego dziadek był założycielem i właścicielem korporacji Weyland Industries.
- Wszystko już ustawiłem, będzie super ubaw.
- No, nie wiem, ostatnim razem po jednym piwie obrzygałem ojcu statek, cały tydzień się złościł.
- A, bo to nurek był - wyjaśnił Markus.
- Co? Jaki nurek? No nieważne, zioła też palić nie mogę, bo mi odwala - próbował wymówić się Nan-ku.
- Oj, tam oj tam. To nie będziesz, nic palił i pił, a po za tym będą fajne panny, to sobie trochę pomacamy.
- Może ty sobie pomacasz, bo na mój widok laski zwiną się szybciej niż się pojawią.
- A, co ty gadasz, załóż tę swoją seksi maskę i będzie git. Laski lubią tajemniczych gości, a Wiktorii wystarczy twój kaloryfer na brzuchu.
Po tych słowach Markus rozłączył się pozostawiając Nan-ku z jego myślami o Wiktorii i o tym, że wcale nie ma ochoty się z nią spotykać. Dziewczyna była ładną, ale wyjątkowo nachalną istotą, a on nie lubił takich, które same się pchały.
Lin-kar był zadowolony, polowanie udało się, przywieźli mnóstwo trofeów, gdyby tylko Nan-ku bardziej się przykładał. Jego zdobycze były bardziej dziełem przypadku niż zaplanowanej akcji. Życie na Ziemi sprawiło, że młody Yautja nie czuł potrzeby kultywowania starym zwyczajom, brak współrówieśników powodował brak rywalizacji, a przyjaźń z Oomanem owocowała dziwnym zachowaniem i słownictwem. Nan-ku znał biegle kilka ziemskich języków, ale w domu musiał się posługiwać yautjańskim. Często, jednak mieszał ze sobą wszystkie znane języki, tworząc swoisty miks zrozumiały tylko dla niego samego. Doprowadzał tym ojca do bólu głowy i rozstroju nerwowego.
- Może z czasem mu przejdzie - myślał Lin-kar - jest przecież jeszcze młody, a młodość musi się wyszumieć.
Z tej zadumy wyrwał Yautję migający na czerwono symbol Hma-mi-de, który oznaczał nie odebraną wiadomość. Lin-kar dotknął ekranu w miejscu migającego znaku, zaraz też pojawiła się znana mu twarz przyjaciela. Sa-hin-de przemówił.
" Witaj Lin-kar, przyjacielu. Wiem, że jesteś zajęty, podróżując po wszechświecie w poszukiwaniu godnej ofiary, ale chciałbym cię zaprosić na Ceremonię Przejścia do Młodej Krwi moich trzech synów. Mam nadzieję, że znajdziesz trochę czasu, uroczystość odbędzie się za dwa tygodnie. Do zobaczenia i niechaj Paya błogosławi ci na każdej wyprawie."
Blask monitora zgasł, a Lin-kar pogrążył się we wspomnieniach. Tak dawno nie był na Yautjalu, nie mógł przecież zostawić chłopaka samego, a zabranie go tam nie wchodziło w grę. Wydarzenia z przeszłości wciąż paliły się żywym ogniem w pamięci niejednego Yautja. Wtedy udało się uniknąć katastrofy, ale ci, którzy w tamtym czasie pragnęli zmian i byli zbyt słabi, by cokolwiek osiągnąć, teraz po latach urośli w siłę. Należą do elit Yautjalu, są Honorowymi, a dwóch z nich należy nawet do Rady Starszych. Lin-kar nie wiedział czy wciąż wierzą w to, o co wtedy walczyli, o mało nie wywołując wojny domowej. Wierzył, że on sam stanął po słusznej stronie, nie dopuścił się zdrady, jak twierdził jego brat - jeden z przywódców konspiracji.
- Głupek, przez niego tu utknąłem i przez głupie wyrzuty sumienia. Gdybym, wtedy zrobił to, co należało, a nie to, o co on mnie prosił, mieszkałbym sobie teraz na Yautjalu, miałbym kilka żon i mnóstwo dzieci. W imię czego tu utknąłem? W imię więzów krwi? A, niech cię Ten-ku.
Lin-kar wstał od komputera i opuścił swój gabinet, postanowił wybrać się na spacer. Słońce chyliło się już ku zachodowi sprawiając, że wszystkie cienie stały się dziwnie długie. Łowca szedł brzegiem morza i wpatrywał się w piasek, woda obmywała mu stopy. Przeniósł wzrok na ocean i skanował piękny widok zachodzącego słońca.
- Nie wiem, czym Nan-ku się tak zachwyca, na Yautjalu, to dopiero są zachody, a nie to, co tu.
Była już późna noc, gdy Lin-kar wracał do domu, w całym budynku panowała ciemność i tylko w pokoju należącym do Nan-ku świeciło się światło.
Ojciec nie poszedł sprawdzić, co robi jego syn, udał się do siebie na spoczynek. Obudził się jakieś dwie godziny później, coś strasznie się tłukło, Lin-kar wstał i poszedł za odgłosem prosto do pokoju Nan-ku. Zapukał i wszedł, chłopak spojrzał na niego zimnym wręcz wściekłym spojrzeniem. Ostatnimi czasy często mu się to zdarzało. Czasami Lin-kar miał wrażenie, że chłopak szczerze go nienawidzi.
- Co ty robisz o tej porze? - zapytał surowym tonem.
- Sprzątam. A, nie widać? - padła równie obojętna odpowiedź.
- Ale jest pierwsza w nocy. Nie możesz robić tego w dzień?
- Nie! - Tym razem dało się słyszeć złość w głosie młodego Yautji. - Idź spać, ja nie zasnę, dopóki nie posprzątam tego chlewu.
- Już dawno mówiłem ci, żebyś to zrobił. Dobra, rób jak chcesz, tylko nie hałasuj za bardzo.
- Jasne.
Drzwi zamknęły się z cichym kliknięciem, młody Łowca spoglądał na nie jakby były przyczyną i obiektem jego największej nienawiści. Mocno zacisnął pięści, aż szpony wbiły mu się w wewnętrzną stronę dłoni, spoglądał przez chwilę na rany, a potem poszedł opłukać je w wodzie.
- Cholerny rzeźnik - wycedził przez zęby - co za bajzel, nienawidzę tego miejsca.